Plan był taki by wyjechać w nocy z 31 na 01.09. Jednak nasze plany zostały troszkę pokrzyżowane...
Jechaliśmy we czwórkę: Ja i mój Piotrek, jego siostra z chłopakiem.
Ja, szykując się do pracy, rano w dniu wyjazdu, nadepłam piętom na kawałek szkła. Oj.. zabolało. Jednak udało mi się je wyciągnąć. Założyłam obcasy i poszłam do pracy. Po pracy zdjęłam buty i okazało się, że nie mogę stawać na pięcie, bo tak mnie boli, że jakaś masakra. Piotrek stwierdził, że jedziemy na pogotowie, bo pewnie szło tam zostało. Godzina 19.00, pogotowie, lekarz ogląda piętę, coś tam dłubie, dostałam zastrzyk. Okazało się że nic na szczęście nie ma, ale pięta rozgrzebana została i zalecenie lekarz - nie chodzić przez 2 dni. ALE JAK TO??? Przecież jedziemy w góry, nie mogę nie chodzić. Mówię trudno, najwyżej dzień posiedzę na kwaterze a drugiego dnia się wybiorę.
Piotrek też odwiedził lekarza... z nogą, bo kilka dni wcześnie źle stanął i bolała go... pięta. Okazało się, że to nic wielkiego i może chodzić.
Wróciliśmy do domu, poszliśmy na trochę spać. Mieliśmy wstać o 4:00, wstaliśmy o 6:00. Spakowaliśmy rzeczy w samochód i w drogę. Jechaliśmy i jechaliśmy, aż naglę zabrakło hamulców. Cylinderek pękł. Noż kurdę, to jakieś fatum!!! Na szczęście hamulce paðły na wiosce, znaleźliśmy mechanika. 2 godzinki przerwy, naprawa i w drogę.
I w końcu dojechaliśmy! :)